Protest naukowców z humanistycznych wydziałów ginie w tle
blokad rolników i manifestacji górników. Często jest wręcz wyśmiewany,
bo "jaką siłę mogą mieć humaniści, skoro duża część pracuje w sklepach
albo podaje posiłki w fast foodach"? Być może jednak już wkrótce to
się zmieni, bo organizatorzy akcji ostrzegają przed "eskalacją", w
której pomoc zadeklarowały... związki zawodowe.
Ponad głowami środowiska
Reprezentanci 70 humanistycznych wydziałów i instytutów z 16 uczelni z całego kraju kilka dni temu spotkali się na Kongresie Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej. Do mediów informacja o tym wydarzeniu się nie przebiła, choć nastroje wśród humanistów - tak jak u górników, rolników czy pocztowców - są rewolucyjne. Z kongresu popłynął przekaz, że cierpliwość naukowców powoli się kończy, tak jak czas na rozmowy z ministerstwem, które konsekwentnie ignoruje postulaty środowiska.
O co w nich chodzi? Podstawowa sprawa to zmiana algorytmu naliczania dotacji finansującej działalność uczelni. Teraz decyduje liczebność studentów, co w dobie kryzysu demograficznego dla wielu jednostek może okazać się zabójcze. Humaniści chcą to zmienić – tak, by liczyła się liczba grup, a nie studentów, co ma być gwarancją przetrwania humanistycznych kierunków. Poza tym postulowana jest też m.in. zmiana sposobu przyznawania grantów dla młodych naukowców, bo zdaniem organizatorów protestu faworyzuje on nauki techniczne.
– Dotychczasowa reakcja ministerstwa jest rozczarowująca. Ministerstwo nie ma pojęcia o czymś takim jak dialog społeczny, z arogancją odnosi się do poważnej części środowiska naukowego. Jesteśmy demokracją. Nie można zarządzać nauką ponad głowami środowiska – mówi w rozmowie z naTemat Aleksander Temkin, jeden z liderów ruchu, doktorant w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego.
Głośniejszy argument ulicy
Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że na protest patrzy się raczej z przymrużeniem oka. I dotyczy to zarówno władzy, jak i społeczeństwa. Na wspomnianym kongresie ministerstwo reprezentował jedynie dyrektor, a u komentatorów sytuacja naukowców nie wywołuje takich emocji, jak chociażby losy górników. Przeciwnie – kwituje się ją często tonem politowania.
– Wiele osób w kontekście niżu demograficznego i sytuacji humanistów prezentuje postawę: "sami sobie winni". Naukowców czy studentów z kierunków humanistycznych nie ocenia się tak samo, jak innych grup zawodowych – mówi Włodzimierz Bernacki, poseł PiS i politolog z Krakowa, który pojawił się na kongresie.
Jego słowa potwierdzają internetowe reakcje. Dominik Uhlig, publicysta "Gazety Wyborczej", pół żartem, pół serio napisał, że "strajk humanistów może sparaliżować cały kraj": "Bo przecież absolwenci filologii, socjologii, psychologii czy dziennikarstwa łapią się każdego zajęcia. Sprzedają w sklepach, opiekują się dziećmi, podają posiłki w barach, naprawiają komputery, prowadzą wózki widłowe, budują domy, udzielają korepetycji. Gdyby zastrajkowali, byłby to strajk naprawdę generalny”.
Gorzko podsumował protest, pytając, co naprawdę mogą zrobić "kulturalni, wykształceni ludzie". Wywiesić transparent? Może ogłosić, że wstrzymują badania? Albo zrobić studentom egzaminacyjny "strajk włoski"? Opcji nie ma wiele, a każda miałaby mniejszą siłę nacisku niż np. palenie opon czy paraliżowanie ruchu drogowego.
Co na to sami zainteresowani? Aleksander Temkin na sugestię, że trudno sobie wyobrazić bardziej ofensywne (i skuteczne) działania humanistów, przekonuje, że nie chodzi tylko o nich. – Nasze postulaty dotyczą sytuacji w szkolnictwie wyższym ogólnie. Niż demograficzny dotyka reprezentantów różnych dziedzin, np. fizyków czy matematyków. Są możliwe różne formy protestu. Jeśli zawiodą ostrzeżenia, konieczne będzie przeprowadzenie eskalacji – twierdzi.
I w tym miejscu pojawia się ciekawy wątek. Bo w kongresie oburzonych humanistów uczestniczyli przedstawiciele Krajowej Sekcji Nauki „Solidarności” oraz OPZZ. Mój rozmówca twierdzi, że zadeklarowali poparcia dla "sprawy" humanistów. Więcej, obiecali też pomoc w razie "eskalacji". Póki co nie ma jednak pomysłu, co miałaby ona oznaczać.
– Instrumentów protestu jest naprawdę wiele, ale za wcześnie, by o nich mówić. Ja jestem człowiekiem, który pamięta, jak środowisko naukowe protestowało w latach 80., więc można się podobnie zmobilizować – przekonuje poseł Bernacki.
– Proszę być pewnym, że humaniści nie będą rzucać śrubami oklejonymi śniegiem, ani blokować dróg. Co nie znaczy, że ze zjednoczonymi naukowcami, związkowcami i studentami władzy pójdzie łatwo – dodaje.
Ponad głowami środowiska
Reprezentanci 70 humanistycznych wydziałów i instytutów z 16 uczelni z całego kraju kilka dni temu spotkali się na Kongresie Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej. Do mediów informacja o tym wydarzeniu się nie przebiła, choć nastroje wśród humanistów - tak jak u górników, rolników czy pocztowców - są rewolucyjne. Z kongresu popłynął przekaz, że cierpliwość naukowców powoli się kończy, tak jak czas na rozmowy z ministerstwem, które konsekwentnie ignoruje postulaty środowiska.
O co w nich chodzi? Podstawowa sprawa to zmiana algorytmu naliczania dotacji finansującej działalność uczelni. Teraz decyduje liczebność studentów, co w dobie kryzysu demograficznego dla wielu jednostek może okazać się zabójcze. Humaniści chcą to zmienić – tak, by liczyła się liczba grup, a nie studentów, co ma być gwarancją przetrwania humanistycznych kierunków. Poza tym postulowana jest też m.in. zmiana sposobu przyznawania grantów dla młodych naukowców, bo zdaniem organizatorów protestu faworyzuje on nauki techniczne.
– Dotychczasowa reakcja ministerstwa jest rozczarowująca. Ministerstwo nie ma pojęcia o czymś takim jak dialog społeczny, z arogancją odnosi się do poważnej części środowiska naukowego. Jesteśmy demokracją. Nie można zarządzać nauką ponad głowami środowiska – mówi w rozmowie z naTemat Aleksander Temkin, jeden z liderów ruchu, doktorant w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego.
Głośniejszy argument ulicy
Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że na protest patrzy się raczej z przymrużeniem oka. I dotyczy to zarówno władzy, jak i społeczeństwa. Na wspomnianym kongresie ministerstwo reprezentował jedynie dyrektor, a u komentatorów sytuacja naukowców nie wywołuje takich emocji, jak chociażby losy górników. Przeciwnie – kwituje się ją często tonem politowania.
– Wiele osób w kontekście niżu demograficznego i sytuacji humanistów prezentuje postawę: "sami sobie winni". Naukowców czy studentów z kierunków humanistycznych nie ocenia się tak samo, jak innych grup zawodowych – mówi Włodzimierz Bernacki, poseł PiS i politolog z Krakowa, który pojawił się na kongresie.
Jego słowa potwierdzają internetowe reakcje. Dominik Uhlig, publicysta "Gazety Wyborczej", pół żartem, pół serio napisał, że "strajk humanistów może sparaliżować cały kraj": "Bo przecież absolwenci filologii, socjologii, psychologii czy dziennikarstwa łapią się każdego zajęcia. Sprzedają w sklepach, opiekują się dziećmi, podają posiłki w barach, naprawiają komputery, prowadzą wózki widłowe, budują domy, udzielają korepetycji. Gdyby zastrajkowali, byłby to strajk naprawdę generalny”.
Gorzko podsumował protest, pytając, co naprawdę mogą zrobić "kulturalni, wykształceni ludzie". Wywiesić transparent? Może ogłosić, że wstrzymują badania? Albo zrobić studentom egzaminacyjny "strajk włoski"? Opcji nie ma wiele, a każda miałaby mniejszą siłę nacisku niż np. palenie opon czy paraliżowanie ruchu drogowego.
Robotnicy z humanistami
Co na to sami zainteresowani? Aleksander Temkin na sugestię, że trudno sobie wyobrazić bardziej ofensywne (i skuteczne) działania humanistów, przekonuje, że nie chodzi tylko o nich. – Nasze postulaty dotyczą sytuacji w szkolnictwie wyższym ogólnie. Niż demograficzny dotyka reprezentantów różnych dziedzin, np. fizyków czy matematyków. Są możliwe różne formy protestu. Jeśli zawiodą ostrzeżenia, konieczne będzie przeprowadzenie eskalacji – twierdzi.
I w tym miejscu pojawia się ciekawy wątek. Bo w kongresie oburzonych humanistów uczestniczyli przedstawiciele Krajowej Sekcji Nauki „Solidarności” oraz OPZZ. Mój rozmówca twierdzi, że zadeklarowali poparcia dla "sprawy" humanistów. Więcej, obiecali też pomoc w razie "eskalacji". Póki co nie ma jednak pomysłu, co miałaby ona oznaczać.
– Instrumentów protestu jest naprawdę wiele, ale za wcześnie, by o nich mówić. Ja jestem człowiekiem, który pamięta, jak środowisko naukowe protestowało w latach 80., więc można się podobnie zmobilizować – przekonuje poseł Bernacki.
– Proszę być pewnym, że humaniści nie będą rzucać śrubami oklejonymi śniegiem, ani blokować dróg. Co nie znaczy, że ze zjednoczonymi naukowcami, związkowcami i studentami władzy pójdzie łatwo – dodaje.
autor:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz